Ross i Courtney obudzili się wtuleni w siebie.
- Jak się spało? - zapytał blondyn.
- Dobrze. A Tobie?
- Też dobrze. - ucałował ją w czoło. - Może opowiesz mi coś o swojej
rodzinie? O sobie? - zaproponował.
- Nie ma co wiele o tym mówić... Mama mnie zostawiła, gdy miałam
dziesięć lat. Ojciec znalazł sobie nową kobietę i ma z nią syna. Ja byłam
zaniedbywana więc by zwrócić na siebie uwagę podpaliłam szkołę. Skończyło się
to tak, że dyrektor, dwie sprzątaczki i moja znienawidzona polonistka się
spalili, a ja trafiłam do poprawczaka. - opowiadała. - Nie miałam znajomych, bo
nie jem mięsa. Ojciec jednej z dziewczyn z mojej klasy był rzeźnikiem, więc jak
będziesz niegrzeczny to odnowię kontakt i każę obciąć Ci głowę. - wystraszony blondyn
odsunął się od niej.
- Idę robić śniadanie. - odparł szybko i wstał z łóżka. Ubrał się w
ekspresowym tempie i opuścił pokój. Court leżała jeszcze chwilę, a następnie
wstała. Ubrała się w to co miała i poszła do Rydel. Tam przebrała się w ciuchy
na wyjście i zeszła do kuchni.
- Hej wszystkim! - przywitała się.
- Hej. - odpowiedzieli jej chórem. Usiadła tuż obok Rossa.
- Zapomniałem czegoś zrobić... - Ross szybkim krokiem wyszedł z kuchni.
Rodzice Lynchów pakowali walizki do bagażnika, kiedy podszedł do nich
Ross.
- Zabierzcie mnie ze sobą do babci... - prosił jak szczeniak.
- Nie mamy dla Ciebie biletu. - powiedziała smutna Stormie.
- Może ktoś zrezygnuje... - starał się jak potrafił.
- Kochanie, zabierzmy go... - zaproponował Mark.
- Dobrze. Ross wsiadaj. - rzekła Stormie i zajęła miejsce pasażera z
przodu. Ross usiadł na tylne siedzenie, a Mark włożył do bagażnika jego walizkę
po czym zajął miejsce kierowcy.
- Ruszamy. - oznajmił Mark i odpalił silnik.
Na lotnisku Ross poszedł do kasy spytać się o bilet.
- Niestety nie ma już wolnych miejsc na ten lot. - powiedziała pani
siedząca w okienku.
- Jak to nie ma! - krzyknął. - Chce pani być odpowiedzialna za moją
śmierć!? - zapytał. - W moim domu jest psychopatka! Dziewczyna z poprawczaka!
Groziła mi obcięciem głowy! - wszyscy go zignorowali. Zrezygnowany usiadł koło
bramek. W pewnym momencie zauważył nieco pijanego faceta. Niezauważalnie
zamienił bilet z jego kieszeni z 10$. Zadowolony z siebie dołączył do rodziców
w samolocie. Dopiero gdy wystartowali Mark zapytał się go o powód tak szybkiej
decyzji, że jedzie. Ross opowiedział im całą historię.
- A najgorsze jest to, że się z nią przespałem. - rzekł na zakończenie.
- Nabroiłeś synek. - rzucił Mark pół żartem pół serio.
Do domu babci dotarli w południe ich czasu. U babci był wieczór. Ross
zapukał do drzwi. Po nie całych dwóch minutach babcia otworzyła je.
- Rossy! - krzyknęła szczęśliwa i mocno przytuliła blondyna.
- Babunia... - młody Lynch wtulił się w nią i zapytał szeptem. - Mogę
tu zostać tak długo jak będę chciał?
- Tak. - odparła. W tym momencie
Mark i Stormie przynieśli walizki.
- Ross zabierz swój bagaż do swojego pokoju. - zarządziła Stormie. - A
Ty Mark nasze do naszego. - dodała. Gdy zostały we dwie pogrążyły się w
rozmowie o ciastach.
Tymczasem w domu Lynchów wszyscy włącznie z koleżankami Rydel jedli
obiad. Riker cały czas odbierał smsy.
„Pozbądź
się Courtney...” - pisał Ross
„Nie
mogę.” - odpisał mu najstarszy.
„Wolisz
brata czy obcą dziewczynę?” - spytał retorycznie.
„Dziewczynę.”
„Riker!
Zabiję Cię jak tylko się spotkamy!”
„Dobrze,
już dobrze. Spróbuję.”
„To
się cieszę ;) Napisz później jak Ci poszło.”
Riker skończył smsować i wrócił do jedzenia obiadu.
Około czwartej zrobili sobie deser. Riker specjalnie zrobił Courtney
kawę z mlekiem.
- Nie było już kawy, więc jest taka jasna... - wmówił dziewczynie.
- Nie szkodzi. Nie lubię zbyt mocnej. - odparła i upiła łyk. Od razu
zrobiło się jej niedobrze i wybiegła do toalety.
- Zrobiłeś jej kawę z mlekiem? - zapytała wściekła Ryd.
- Na polecenie Rossa. - odpowiedział z uśmiechem.
- Jesteś idiotą. - prychnęła i poszła do Courtney. - Court wszystko
okay? - spytała.
- Nie. Jest mi strasznie nie... - nie dokończyła, gdyż znów musiała
zwymiotować. - Nie dobrze. Do tego brzuch mnie boli... - dodała gdy odruch
wymiotny na chwilę osłab.
- Może zabiorę Cię do lekarza... - zaproponowała Rydel.
- Nie trzeba Delly. Już mi lepiej. - oznajmiła i otworzyła drzwi. Była
blada jak ściana.
- Chcesz coś zjeść lub się napić? - pytała się troskliwie blondynka.
- Jeść. - odpowiedziała.
- Chodź do kuchni. - zarządziła blondynka i zaprowadziła Eaton do
kuchni. Tam przygotowała jej bułkę z dżemem. Courtney zjadła ją ze smakiem i
razem z Rydel poszła usiąść do salonu. Oglądały razem z koleżankami i Rikiem
program muzyczny, gdy nagle Court zrobiło się niedobrze. Ponownie poszła
wymiotować.
- Rik... - powiedziała Rydel nieco pytająco. - Co jej zrobiłeś?
- Ja nic... Może ma już pierwsze objawy ciążowe? - powiedział.
- Skoro tak twierdzisz to idź i przynieś jej test ciążowy. - wtrąciła
Alexa.
- Dobrze. - odparł. - Gdyby okazało się, że mam rację to chyba byłby
najgorszy czas w życiu Rossa.
- Nie gadaj już tylko idź. - Vanni wypchnęła Rika za drzwi.
- Rik może mieć rację. - westchnęła Sav i rozłożyła się na kanapie.
- Idę zerknąć co z Courtney. - oznajmiła Ryd i wstała z kanapy. Stanęła
pod drzwiami toalety i ponownie zapytała się Court jak się czuje.
- Fatalnie... - tylko tyle usłyszała w odpowiedzi, bo Eaton zasłabła.
Lynch usłyszała huk. Wystraszona otworzyła drzwi i zobaczyła nieprzytomną
koleżankę.
- Court ocknij się. - Delly poklepała ją po twarzy. - Sav przynieś
wody! Alexa i Vanni chodźcie mi pomóc! Courtney zemdlała! - krzyknęła.
Dziewczyny szybko zrobiły co miały. Alexa i Vanni pomogły Rydel przenieść
Courtney do salonu. Sav przyniosła szklankę wody. Po kilku minutach Eaton
ocknęła się. Hudson podała jej picie.
- Co się stało? - zapytała zdezorientowana Court.
- Zasłabłaś. - odpowiedziała jej Vanni.
-----------------------------------
Witam Was serdecznie.
Mam nadzieję, że 2 rozdział się podoba ;)
Na kolejny rozdział zapraszam już za tydzień :)
Pozdrawiam i do napisania <3